- Jeffrey Dahmer - czuję z nim połączenie dusz. Czytając "My Friend Dahmer" wielokrotnie czułam się, jak gdyby to było o mnie. Dahmer był uroczy i cudowny, był piękną skaleczoną duszą, która najprawdopodobniej potrzebowała tylko przyjaciela, aby uchronił go przed horrorem jego własnych fantazji. Ludzie traktowali go jak maskotkę, rodzice traktowali go jak popychadło, a on pokazał wszystkim, że jest kimś, że dokonał czegoś, za co ludzie będą go pamiętali.
- Tim McVeigh - zabił bardzo dużo ludzi <3 znał się na broniach, był mega geniuszem, gdyby chciał to pewnie dorobiłby się milionów jak Bill Gates, ale zamiast być pionkiem systemu pokazał wszystkim, jaki wpływ na historię może mieć jeden człowiek. Tak ja nienawidził podatków i rządu amerykańskiego, który raz po raz kopał go w dupę, pomimo tego, że był weteranem wojennym. Tak jak ja uważał, że Kalifornia to jebana republika socjalistów i komuchów. Wszystko w Timie jest inspirujące. To, co powiedział na temat kary śmierci, było niesamowite. No i najważniejsze - pracował w zoo i nawiązał przyjaźń z kuguarem <3
- Cho Seung-Hui - tak jak ja był imigrantem i nie odnajdywał się w tym obcym świecie. Również odnajdywał pociechę w pisaniu wierszy i opowiadań. Jego wewnętrzna siła jest niesamowita i inspirująca. Niepozorny Koreańczyk z wybiórczym mutyzmem pokazał całemu światu, że się z nim nie zadziera, że zabije tylu ludzi, ile będzie musiał. Zabił 32 osoby bez niczyjej pomocy, w 10 minut!
- Dylan i Eric - każdy chyba ich kocha, odeszli z hukiem i świetnie się przy tym bawili, namieszali wszystkim w głowach. Zakończyli swoje życia na najlepszym etapie, zanim nie zdążyły jeszcze się spierdolić do reszty. Rozumiem ich gniew, ich nienawiść do świata.
- Ed Kemper - bardzo mądry i kulturalny facet, zabił swoich dziadków w wieku 15 lat, i przez całe życie dążył do zabicia swojej matki, i w końcu zrobił to z hukiem. Jeden z tych morderców, którzy urzekają swoją elokwencją, a zarazem onieśmielają.
apr 25 2018 ∞
jan 2 2020 +